top of page

Większa widoczność osób transpłciowych odmieniła proces tranzycji

  • Zdjęcie autora: Diana Krzyżanowska
    Diana Krzyżanowska
  • 31 mar
  • 3 minut(y) czytania

Minęły 4 lata odkąd zajmuję się procesem tranzycji. Niby niewiele, ale czuję, jakbym robiła to od dekad. Decyzję o pomaganiu osobom transpłciowym podjęłam jeszcze w liceum, zanim więc przeszłam przez studia i zaczęłam pracować minęło kilka lat, podczas których mogłam obserwować, jak niemal z miesiąca na miesiąc deaktualizuje się to, co wiemy o transpłciowości. Proces tranzycji też nie jest tym samym czym był jeszcze kilka lat temu i to głównie za sprawą większej widoczności osób transpłciowych.



Dziś po raz szesnasty obchodzimy Międzynarodowy Dzień Widoczności Osób Transpłciowych (International Transgender Day of Visibility / Trans Visibility Day). Nie ma lepszej daty niż ta, by opowiedzieć o tym, jak inaczej wygląda tranzycja teraz, w porównaniu do jeszcze kilku lat temu. Podzielę się swoimi obserwacjami jako praktyczki - czymś, czego nie odnajdziecie w badaniach.


Większa świadomość społeczna oznacza mniej tłumaczenia


Dawniej standardem był tzw. "test realnego życia" podczas którego osoba miała funkcjonować w roli zgodnej z płcią odczuwaną by się w niej "sprawdzić". Był to zły pomysł z wielu powodów, ale jednym z nich jest fakt, że nie dało się tego zrobić w sposób bezpieczny, gdy nikt nie wiedział o istnieniu transpłciowości. Utożsamiano ją z kinkiem i roleplayem, a w najlepszym przypadku mylono z dragiem. Dziś ani ja, ani żadna inna znająca się na rzeczy psycholożka nie wymagamy takiego testu, ale osoby same opowiadają, że w pracy wszyscy zwracają się poprawnym imieniem i nie robią z tego powodu problemu. Szczególnie duże firmy wprowadziły odgórną politykę postępowania w sytuacji, gdy czyjeś dane używane nie pokrywają się z tymi formalnymi. Dużo rzadziej dochodzi do sytuacji, gdy osoba transpłciowa musi tłumaczyć, czym transpłciowość jest i czego w związku z tym potrzebuje. Podobnie jest w szkole, na studiach i w czasie coming outów do znajomych. A jak ludzie coś znają to łatwiej też to akceptują. Nie znaczy to oczywiście, że wszędzie tak jest, ale jeszcze na początku mojej praktyki trudności w znalezieniu pracy lub konieczność ukrywania się były czymś oczywistym. Dziś słyszę to w mniejszości przypadków. Spora różnica.

Już nie tylko jeden lekarz


Kiedyś specjalistów od transpłciowości można było policzyć na palcach jednej ręki. I mówiąc kiedyś mam na myśli raptem jakieś 8 lat wstecz. Specjalnie też używam męskiej formy, bo byli to głównie mężczyźni, konserwatywni seksuolodzy którzy szybko zostali okrzyknięci mianem ojców polskiej seksuologii, oczywiście z pominięciem kobiet, które rozwijały swoje kariery w tym samym czasie. Procesy uzyskania dostępu do hormonów i operacji były więc długie, kosztowe i często nieetyczne, ale jednocześnie nie było alternatywy. Historie, których się nasłuchałam, są naprawdę straszne i obrzydliwe. Dziś za dużo mniejsze przewinienia można trafić na czarną listę społeczności LGBTQ+, wtedy był to po prostu standard. Obecnie można spotkać naprawdę kompetentne i życzliwe osoby specjalistyczne, które skupią się przede wszystkim na potrzebach osób pacjenckich.


Pewniejsza tożsamość to łatwiejsza tranzycja


Przesadą byłoby stwierdzenie, że na sesjach nie pojawiają się osoby doświadczające zinternalizowanej transfobii. Widać jednak, że wśród osób młodych jest ona rzadkością. Często zanim jeszcze osoba odkryje swoją tożsamość to już ma jakąś świadomość transpłciowości. Widzi osoby transpłciowe w serialach i grach, poznaje je w szkole lub w pracy. Niebędąc uprzedzoną_ym łatwiej jest eksplorować siebie, bo nie towarzyszy nam strach. Wiemy czym jest transpłciowość i nie uważamy tego za coś złego. Odkrycie więc tego u siebie nie wiąże się z tak silnymi obawami jak w przypadku osób, które wychowały się bez świadomości transpłciowości lub z negatywną narracją na jej temat.


Wszyscy zyskują, nikt nie traci


Kiedy widzę negatywne komentarze na temat większej reprezentacji osób transpłciowych to chce mi się śmiać. Jedyną "krzywdą" wynikającą tego zjawiska są zranione uczucia transfobów. Same osoby transpłciowe są pewniejsze i rzadziej spotykam się z sytuacjami, by dysforia płciowa wywoływała zaburzenia depresyjne i / lub lękowe. To czyni proces opiniowania prostszym także dla nas, psycholożek_gów. Lekarze nie muszą dobierać hormonów metodą prób i błędów, bo powstają jasne wytyczne i szkolenia na ten temat. Coming out jest prostszy zarówno dla samych osób jak i dla ich bliskich. Łatwiej jest znaleźć pracę, w której tożsamość transpłciowa będzie szanowana. Gdzie wady?


Mimo różnych niepokojących zjawisk, chociażby obecnie w USA, mam nadzieję, że osobom transpłciowym będzie żyć się tylko lepiej. Tego Wam życzę.

bottom of page